środa, 30 września 2015

Historia starego fotela... czyli "poszpilkowane palce, pot i połamane igły"

Z racji tego, że aktualnie urządzam mieszkanie staram się przerobić wszystkie stare rzeczy, żeby pasowały do mojego nowego pomysł, a przynajmniej żeby nie wyglądały na aż takie stare (nie chodzi mi tutaj bynajmniej o antyki...:))

Przyszedł więc czas na stary fotel - niby nie aż taki stary, ale pokrowiec wyglądał już zupełnie nieciekawie, poza tym ciemny brąz aktualnie nie znajduje się na liście moich ulubionych kolorów. Oto i on w całej swojej "okazałości" ( z tyłu chowa się kanapa, która też czeka na swoją okazję :))



Tak więc już dawno powstał w mojej głowie pomysł, że zamiast kupić nowy fotel lepiej ten "przebić" tak żeby mi się podobał. Długo szukałam materiału... A potem on sam mnie znalazł (znaczy został moim wakacyjno-imieninowym prezentem od Rodziców przywiezionym z Francji - dziękuję raz jeszcze... :)) Mnie zachwycił od razu.


Więc zabrałam się do szycia - najpierw za taką małą trójkątną poduszeczkę leżącą na fotelu. Odrysowałam sobie szablon (powiększyłam nieco, bo oczywiście stary pokrowiec ledwie się wciskał na fotel po kilku praniach) i poszło całkiem gładko. Zachęcona efektem zabrałam się do dalszej pracy.





I właśnie w tym miejscu następuje dalsza część opowieści - poszpilkowane palce (w ilościach nawet trudnych do opisania, bo materiał trudny, a trzeba było wszystkie elementy dopasowywać jeden do drugiego na fotelu - niestety nie udało się uszyć z formy po prostu powiększonej trochę, bo elementów już było za dużo i jakoś nie chciały ładnie pasować); pot (może nie dosłownie, ale ilość zmęczenia, momentów zniechęcenia i czas pracy były dość duże - tak to ładnie określę) i połamane w maszynie igły (w ilości sztuk 7 - dobrze że miałam zapas, potem odkryłam szycie igłą do jeansu i już nie zużyłam ani jednej więcej).

Mogłabym dużo jeszcze pisać na temat szycia tego pokrowca, ale muszę przyznać, że przede wszystkim jestem super dumna z efektu, udało mi się dobrnąć do końca pomimo perturbacji, a co chyba najważniejsze wiele się nauczyłam (z szycia na maszynie - bo musiałam sobie poradzić z nowym wyzwaniem), zdejmowania miary i szycia na miarę (co prawda na miarę fotela, a nie człowieka, ale od czegoś muszę zacząć...) i dowiedziałam się wiele o lamówkach i spróbuję się z nimi trochę zaprzyjaźnić.

A poniżej kilka zdjęć z etapu pomiędzy, kiedy zniechęcenie i zmęczenie jeszcze nie odbierało mi chęci do fotografowania. Jak widzicie na długo mi ich nie starczyło...



 A tutaj już po szczęśliwym zakończeniu - i chęci znowu wróciły...






 Ania

2 komentarze: